sobota, 26 lipca 2014

"I belong to you. You could do anything you wanted with me and I would let you. You could ask anything of me and I'd break myself trying to make you happy. My heart tells me this is the best and greatest feeling I have ever had. But my mind knows the difference between wanting what you can't have and wanting what you shouldn't want. And I shouldn't want you."

*Cassandra Clare, City of Glass


Słońce nad Los Angeles chyliło się ku zachodowi. Obraz tego przedsięwzięcia zawsze przyprawiał ją o uśmiech. Tego dnia jednak się nie uśmiechała. Czuła wilgoć na policzkach, gęstość rozmazanego tuszu wymieszanego ze łzami. Czuła kłębiący się ból w sercu i jeszcze większe pragnienie, by ten ból zakończyć. To jest to najgorsze uczucie, gdy wiesz, że nawet gdy będziesz walczyć - przegrasz. Czujesz się wtedy jak pozbawiony kończyn biegacz, który może wystartować w wyścigach. Miałbyś realną szansę wygrać, ale nie masz czym biec. Jeszcze raz spojrzała na plik kartek trzymanych w rękach.

- To nie jest wyrok - odezwał się, pełen jednak żalu w głosie, postawny lekarz. - Cieszymy się, że pojawiła się pani tutaj tak szybko. W tej sytuacji jest szansa...
- Nie - odezwała się oschle. - Wszyscy wiedzą, że nie ma żadnych szans. Nigdy nie będzie. To koniec.
- Panno Clark... Tutaj nie ma co kończyć - uśmiechnął się lekko. - W takim stadium jest wiele szans.
- Nie dla mnie. Nie w tym życiu.


Słowa na papierze coraz bardziej dodawały jej pewności siebie, by to zakończyć. Po co walczyć, skoro nie można wygrać? Po co się wysilać, skoro i tak czeka cię nieunikniony koniec?

Rozejrzała się jeszcze raz ponad wzgórzami Hollywood. Wszystko było tak piękne. Miliony kolorowych światełek rozbłyskiwały ciemną noc. Poczuła chłód wiatru, który pchał ją coraz bardziej, by upaść. Postawiła stopy tam, gdzie kończy się wzgórze. Czuła przypływ adrenaliny, emocji i pewności siebie. Podniosła nogę, by opuścić ją w otchłani pustej przestrzeni, kiedy usłyszała:
- Czy muszę patrzeć na samobójczy skok w jedynym miejscu na ziemi, gdzie lubię przebywać?
x

- Jesteś piękna - odezwał się nagle, zza jej pleców. Odwróciła się, by spojrzeć w najpiękniejsze oczy na świecie. Nic, zupełnie nic, nie potrafiłoby zastąpić jej tego widoku. Było to coś, czego nie da się opisać. Coś magicznego w swej prostocie. - Ale wolę gdy się uśmiechasz.

Mimo ironii w swoim głosie, wyglądał na zmartwionego widokiem dziewczyny, próbującej się zabić. Wyciągnął lekko dłoń. - Nie jestem pewien, czy masz wystarczające powody, by to zrobić.
- Skąd to możesz wiedzieć? - zapytała, jakby nigdy nic. Poczuła, że to bez znaczenia, kim jest osoba stojąca przed nią, bo i tak za parę chwil nie zobaczy jej już nigdy więcej.
- Hmm.. znam trochę życie - odparł i otarł ręką czoło, odsłaniając twarz zza kotary włosów. Dziewczyna lekko zadrżała, bo poznała tą twarz. Każdy by poznał. Miała w sobie coś hipnotyzującego, coś co sprawiało, że kobiety drżały na jej widok. Na widok jego całego. - Przestraszyłem cię?
- Nie - odparła zestresowana i zażenowana całą sytuacją. - To raczej ja... - siliła się na uśmiech. - ... pana przestraszyłam.
- Pan wcale nie jest przestraszony - odparł i uśmiechnął się promiennie. Już wtedy czuła, że w zatraceniu się w tej twarzy jest coś złego i niepokojącego. - A pani - dodał ze śmiechem - ma piękny uśmiech. Jestem Jared. 
- Jared Leto - powiedziała cicho i podeszła, by uścisnąć mu dłoń.


Lekko uniosła kąciki ust ku górze, by sprawić mu tym przyjemność. Od dawna wszystkie jej reakcje były tylko dla niego. Nie robiła nic dla siebie, bo nie czuła takiej potrzeby. Mogłaby wiecznie tylko leżeć, pogrążona w otaczającym ją smutku, ale dla niego udawała pełnię szczęścia, bo wiedziała, że on na to zasługuje.
- Nathalie, możemy porozmawiać? - zapytał nagle, pełen mieszanych emocji, jakby nagle stracił całą swoją pewność siebie.
- Pewnie - odparła. - O czym?
- Ja... Jesteśmy razem już dwa lata i myślałem... Wiesz, mam trzydzieści dziewięć lat i..
- A ja mam dwadzieścia pięć, tak? - zobaczyła zmieszanie na jego twarzy. - O to chodzi? Nie chcesz być ze mną, bo jestem... za stara?
Spojrzał na nią z zagadkowym wyrazem twarzy, ale zaraz potem się roześmiał.
- Nie - odparł. - Nat, nie o to chodzi.
- W takim razie o co? - ostro naciskała, obawiała się że to złe wieści. Ten mężczyzna był ostatnią nadzieją jej duszy. Sznureczkiem, który trzymał ją przy życiu.
- Chciałbym... - opuścił głowę, ale momentalnie ją podniósł, gdy wyczuł na szczęce jej dłonie. - Chciałbym mieć z tobą dziecko.
- Jared... to... - spojrzała w błękitne jak ocean oczy. Ocean nadziei. Ocean błogosławieństwa. - To niemożliwe.
x

- Nie mogę w to uwierzyć, Nat! Nie mogę!
Głos Katherine dobiegał o wiele dalej, niżby sobie tego życzyła. Chociaż, być może ta kobieta tego chciała. Być może.
- Przestań już jej to powtarzać, tylko podaj mi te cholerne bandaże - odpowiedziała blondynka siedząca naprzeciw Nathalie. Jej brązowe oczy przeszywały teraz każdy cal twarzy Nat, przez co ta czuła się niekomfortowo.
- Nie musisz tak się na mnie patrzeć - powiedziała cicho. - Nie jestem Jezusem ściągniętym z krzyża.
Poczuła lekkie pieczenie, kiedy Suzanne przyłożyła zdezynfekowany wacik na jej policzek.
- Ale wyglądasz gorzej niż on - odpowiedziała Kate, która wstała i znów zaczęła krzyczeć. - Jak on mógł ci to zrobić? Jak on do cholery mógł? ja rozumiem: gniew, trasa, wytwórnia, długi... Ale jak można się tak wyżywać... na swojej żonie!Ten związek nie ma przyszłości Nat i musisz się z tym pogodzić, bo do cholery jasnej, ja zwariuję!
- Z tego co wiem, to ja mam obitą mordę, nie ty - odpowiedziała oschle Nathalie i wróciła wzrokiem na Suzanne, która starannie wyciągała odłamki szkła z jej twarzy. Posiadała niesamowite skupienie i ten dar, którego nie miała nawet jej matka: wzbudzała zaufanie.

- Dlaczego ciągle wracasz do tego tematu? - krzyknęła do niego pełna irytacji ale i narastających wyrzutów sumienia. - Nie będziemy mieli dzieci!
- Ale dlaczego? - zapytał pełen nadziei, wyczerpany ciągłą nagonką i kłótniami. - Kocham cię, kurwa, kocham.
- Jared... nie chcę mieć z tobą dzieci - podniosła z szafki wazę i rzuciła nią o podłogę. Nim zdążyła się zorientować, upadła na podłogę w geście omdlenia.

- Zresztą... on mi nic nie zrobił - oświadczyła mimowolnie. - Upadłam, gdy się kłóciliśmy, co... tak Suzanne, było złym pomysłem. Wiem... po prostu... On ciągle nalega na dziecko - potarła ręką czoło, by lekko przywołać się do porządku.
- Idiota! - krzyknęła Katherine. - Przecież, gdybyś mogła... już dawno mielibyście dzieci - wywróciła oczami. - Czy on nie rozumie, że w twoim... stanie - tutaj starała się być bardziej delikatna w doborze słów - zajście w ciążę jest niebezpieczne?
W głowie Nathalie kłębiły się wyrzuty sumienia. Wyrzuty sumienia, które targały nią od początku poznania Jareda. Od ich pierwszego pocałunku.

Jared opiekował się nią od tamtego spotkania,  dbał, by nic sobie nie zrobiła. Nie wiedziała czy to współczucie czy litość, ale postanowiła skorzystać z szansy, którą dawał jej los. W szczególności, kiedy nie wiedziała, jak długo potrwa to wszystko. 
Obserwacja zorzy polarnej w towarzystwie tego mężczyzny, była czymś tak hipnotyzującym, że odczuwała to niczym zaciąganie się narkotykiem. Każdy jej nerw wariował, gdy obok był on.
- Piękna - szepnął jej cicho do ucha. Sposób w jaki przeciągał sylaby, ochrypnięty głos... to wszystko sprawiało,  że cała wariowała.
- Masz rację, zorza polarna to naprawdę coś niezwykłego - odpowiedziała i obdarzyła go uśmiechem.  Jared przywrócił jej wszystkie chęci do życia, bez względu jak krótkie miałoby być. Patrzył na nią intensywnie. Zupełnie jakby penetrował każdy zakamarek jej duszy, jakby próbował ją odczytać. Ona jedynie gubiła się i tonęła w oceanie ukrytym w jego oczach. Po dłuższej chwili dodał:
- Nie mówiłem o zorzy, Nathalie - lekko otarł dłonią czoło, by odsłonić całą twarz. Był piękny. Każdy centymetr jego ciała był dla niej idealny. 
- To, że nagrywacie tutaj teledysk do "A Beautiful Lie" nie znaczy, że masz kłamać - odezwała się i tracąc resztki rozumu,  rzuciła w niego śniegiem. Ten, jakby zupełnie oszalał, rzucił się na nią w śnieg. Prowadzili te śnieżne zapasy, popychając się i tarzając w śniegu. W pewnej chwili Jared przestał,  znajdując się zupełnie nad nią. Nigdy jeszcze nie byli tak blisko siebie i sama świadomość tego sprawiała, że Nathalie poczuła wzrastające tętno.
- Czy kiedy czegoś bardzo chcesz... - zaczął Leto. - ...to to się uda?
- Dlaczego mnie o to pytasz? - spytała zdziwiona tematem jego wypowiedzi.
- Bo... - przygryzł dolną wargę, wprawiając ją w stan euforii uczuć. - Bardzo czegoś teraz pragnę i chciałbym, by się udało.
- To spróbuj, a może... - zaczęła, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo Jared wpił się w jej usta. Pierwszy raz doświadczyła takiego pocałunku. Jego usta dawały o sobie znać nie tylko na jej ustach, ale również na policzku, czole, delikatnie przygryzał jej ucho... każda czynność, którą wykonywał wprawiała ją w szał, przez co jedyne co mogła robić, to nie przerywanie tej chwili. Jared starał się oddać temu pocałunkowi całą swoją delikatność, by nie urazić Nathalie, czy też sprawić, żeby poczuła się źle. Jego usta jak piórko muskały jej skórę, a ona pierwszy raz poczuła, że jednak warto walczyć. Chociażby dla niego.

- Tylko że... - zastanowiła się chwilę, czy to dobry pomysł mówić o tym przyjaciółkom, ale stwierdziła, że nie ma sensu tego ukrywać. - Ja nic mu nie powiedziałam.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Katherine próbowała coś powiedzieć, ale Suzanne ją uciszyła.
- Nie chcę go krzywdzić jeszcze bardziej, a wiem... robię to już wystarczająco. Nie mogę mu dać tego czego pragnie, nawet w pełni nie dam mu siebie. On ma mnie tylko na chwilę,  na mały moment... - czuła jak łzy łagodzą zraniony policzek. - To jest okropne, bo wiem, że to, że go mam to grzech. Ranię go cały ten cholerny czas, nawet będąc jego żoną. Widzę jak na koncertach zabiera dzieci na scenę, jak się przy nich dobrze czuje... Jestem zła na siebie, że nie mogę mu tego dać. Nie powinnam go chcieć. Nie powinnam chcieć Jareda, bo wyrządzam mu więcej szkód niż korzyści.
- Nie mogę tego słuchać, Nat - odezwała się Kate. - Jesteś, do cholery, Nathalie Clark i zasługujesz na szczęście. Co zawsze mówiłaś? Zawsze możesz spróbować, Nat. Zawsze.
x

W pokoju panował bałagan. Porozrzucane meble, zrzucone obrazy sprawiały wyobrażenie kompletnego chaosu. Gdzieś w tym domu znajdował się jego brat, co jeszcze bardziej niepokoiło Shannona.  Dotarł do sypialni młodszego Leto i oniemiał z zaskoczenia. Jared leżał na podłodze w stercie ubrań, całkowicie zapłakany. Nigdy nie widział go w takim stanie. Zawsze był dzielny, odważny, pewny siebie.
- Jay, do cholery, co tu się dzieje?  - zapytał zdezorientowany. Błękitne tęczówki przeszyły go wzrokiem pełnym żalu i smutku.
- Nathalie... jest w ciąży - odpowiedział niemal bezgłośnie, jakby te słowa były trucizną.
- No stary, przecież to wspaniale! - krzyknął zadowolony Shannon. - Oby to był chłopiec, bo chcę nauczyć go gry na perkusji.
Klasnął w ręce z ekscytacji. Naprawdę się cieszył, bo wiedział jak brat kocha swoją żonę i jak bardzo chce mieć z nią dziecko.
- Ale czegoś nie rozumiem - dodał po chwili. - Co ci jest? Myślałem, że chcesz tego dzieciaka, że kochasz Nat...

Tego dnia nad Los Angeles czaiły się ciemne chmury. Był to rzadki widok, więc zaciekawieni ludzie wychodzili z domów, by to obserwować. 
- Gotowa na spacer? - zapytał wchodząc do mieszkania Nathalie. Nigdy nie zamykała drzwi na klucz.
- Tak - usłyszał cichy głos dochodzący z kuchni. Podbiegł więc do niej by złączyć ich usta w pocałunku. Nigdy nie miał ich dosyć. Nat była wyjątkową dziewczyną i nawet jej pocałunki były inne. Miała na sobie lekki sweterek odsłaniający obojczyk i ramię. Była niesamowicie chuda. Nie mógł się powstrzymać,  więc pocałował ją w ten kawałek odsłoniętego ciała.
- To gdzie mnie zabierasz? - zapytała przykładając twarz w zagłebienie jego szyi.
- Zobaczysz.

- Jared, słuchasz mnie w ogóle? - zapytał coraz bardziej zdenerwowany Shannon. - Zapytałem się, czy nadal kochasz Nathalie, bo może o to chodzi...

Wchodząc do kościoła czuł narastający stres, ale ukrywał go pod maską uśmiechu.
- Piękne miejsce, nieprawdaż?  Chciałbym tu kiedyś zagrać koncert...
Poczuł jak Nat splata ich ręce razem. Uśmiechnęła się lekko.
- Pamiętasz, co ci mówiłam? Zawsze próbuj.
Zatrzymał się pod ołtarzem i spojrzał w jej szare oczy. Było w nich coś z szaleńca, mimo że należały do najbardziej spokojnej osoby jaką znał. Do jego ostoji. Do jego wyciszenia. 
- Bóg mi świadkiem, że powiem teraz tylko prawdę - powiedział krótko. - Kocham cię, Nathalie. Kocham jak jeszcze nikogo innego. Kocham, kocham, kocham...
- A nie powinieneś - powiedziała cicho i przyłożyła rękę do jego policzka. - I ja też nie powinnam cię kochać, ale to robię...

-JARED! - Shannon krzyknął z poirytowania. - Zapytałem, czy...
- Tak, kocham ją - odpowiedział cicho. Przeszywał go wzrokiem.
- W takim razie co się stało?
- Nathalie... ma raka - łzy nie pozwoliły mu, by powiedzieć cokolwiek jeszcze.
Shannon poczuł aż fizyczny ból, spowodowany cierpieniem brata.
- Z tym... można żyć. Damy jej najlepszych lekarzy, zoperują ją i będą pilnować jej stanu zdrowia, Jay. Zadbasz o nią, wiem to - łzy cisnęły mu się do oczu,  ale starał się wytrzymać.
- To kostniakomięsak - wyszeptał młodszy Leto. - Dlatego nie chciała dzieci, rozumiesz?
- Nie bardzo wiem o czym mówisz - odpowiedział zgodnie z prawdą brat.
- Rak kości i mięśni, Shann. To dziecko może ją... zabić. Jej kości są kruche, słabe, delikatne... I to wszystko przeze mnie. Bo to ja namawiałem ją na dziecko.
- Jesteś draniem, fakt - powiedział Shannon z lekką ironią. - Ale nigdy nie byłeś ciotą, więc wstań z tej podłogi i zacznij opiekować się żoną. Wszystko będzie dobrze. Musi być.
x

- Zabrało ją pogotowie - powiedział do słuchawki.
- Jared, wszystko będzie dobrze. I z Nat, i z dzieckiem. Jestem tego pewna. Jedź do szpitala i nic się nie martw. Anthony przyjdzie na świat cały i zdrowy, zobaczysz.
Głos Constance był zawsze dla niego ukojeniem. Była jego oparciem w najcięższych sytuacjach i dobrze wiedział, że zawsze może na nią liczyć. Spojrzał na przygotowane ubranka w walizce. Wszystkie były takie malutkie i drobne. Zupełnie jak ona. Zabrał pakunek i ruszył do szpitala.

Leżała na łóżku w lekkiej koszulce. Uwielbiał widzieć ją właśnie taką: naturalnie piękną. Brzuch odznaczał się na linii jej ciała, mimo to nadal wyglądała na kruchą i drobną, jakby była wykonana z porcelany. Podniosła koszulkę i powiedziała cicho:
- Możesz to zrobić.
Jared lekko zdenerwowany przyłożył dłoń do jej brzucha. Jej twarz oblała się szczerym uśmiechem. Poczuł lekki ruch pod jej skórą. Pierwszy raz miał realną styczność ze swoim dzieckiem. Zachwyt i duma wylewały się z niego niczym ocean. Widząc jego szczęście Nathalie zabrała jego drugą dłoń i przyłożyła tam, gdzie była pierwsza.
- Chyba cię polubił - powiedziała słodko i pogłaskała go lekko po policzku. Jared pocałował ją lekko w brzuch i powiedział tylko:
- Pokochałem go, wiesz?

- Pan Jared Leto, tak? - zapytała niezbyt rozgarnięta położna. Pokiwał lekko głową, na znak, że to prawda. - Pański syn leży na piątce - uśmiechnęła się lekko. - Żona teraz... wypoczywa. Zobaczy się pan z nią za parę godzin.
Jared nawet nie słuchając słów kobiety pobiegł do miejsca, gdzie znajdował się jego syn. Podszedł do łóżeczka, na którym napisane było: Anthony Shannon Leto, ZDROWY.
Poczuł ulgę i chwilę potem nachylił się, by zobaczyć swoje dziecko. Mały Leto niczym nie przypominał na pierwszy rzut oka matki. Miał dużo ciemnych, wręcz czarnych włosków i patrzył na Jareda ogromnymi niebieskimi oczami. Wyciągnął palec, by dotknąć syna, a ten złapał go mocno. Nie płakał, próbował obserwować. Małe dzieci są trochę jak kocięta i na początku nie widzą zbyt dobrze, dlatego Jared założył czerwony sweter - bo to pierwszy kolor jaki dostrzega człowiek po narodzeniu.
- Istny ty, Jared - usłyszał damski głos i ujrzał obok siebie siwowłosą kobietę. - Wyglądałeś zupełnie tak samo, kochanie. Jest cudowny, jestem z ciebie dumna.
Obdarowała go uśmiechem zadowolenia i przytuliła od tyłu.
- A Zwierzak zwariuje, gdy dowie się, że daliście mu jego imię na drugie... Wspominał już o zakupie małych bębnów.
- Mamo, zostań tu a ja pójdę do Nathalie, dobrze? Muszę.
- Wiem. Idź.
Szukając recepcji wariował, bo już chciał być blisko Nat, przytulić ją i pocałować.
- Panie Leto - usłyszał za sobą. - Zaprowadzę pana do żony.
Położna kiwnęła na niego znacząco głową i ruszyła w stronę drzwi z napisem OIOM. Wprowadzając go do pomieszczenia zupełnie pustego oświadczyła, że w następnym pokoju jest jego żona a ona sama musi iść po lekarza prowadzącego. Jared ruszył więc do izby obok.
W łóżku leżała Nathalie. Zupełnie blada, pozbawiona jakichkolwiek kolorów. Miała na sobie długą, białą tkaninę układającą się na coś w rodzaju sukni.

- Czy ty, Jared Joseph Leto, bierzesz sobie za żonę tą oto Nathalie Elizabeth Clark?
Piękna kobieta stojąca naprzeciw niego uśmiechnęła się promiennie. Nigdy jeszcze nie wyglądała tak, jak tego dnia. Biała, długa suknia podkreślała każdą zaletę jej figury, a podpięte włosy odsłaniały wydatne kości policzkowe. Mógłby przysiąc, że w tej twarzy ukryty jest cały jego świat.
- Tak, biorę.

Podszedł do niej i ujrzał tysiące mechanizmów do których była podłączona. Złapał ją za bezwładną rękę i wyszeptał:
- Wszystko będzie dobrze, Nat... Musi być.
Poczuł słony smak łez w ustach i natychmiast je otarł, kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi do pomieszczenia.
- Nazywam się Matt Walker, jestem lekarzem Nathalie od kiedy dowiedziała się, że ma raka... Musimy porozmawiać.
Jared odwrócił się do mężczyzny i pokiwał głową na znak, że się zgadza. Wyszedł z pokoju i stanął obok postawnego doktora.
- Nie będę nic ukrywać - oświadczył krótko. - Nie jest dobrze. I nie będzie.
- Jak to? - Jared poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. - Przecież miała tylko wypoczywać - czuł jak załamuje mu się głos.
- Rak, którego ma pańska żona nie był mocno szkodliwy, gdy go wykryliśmy. Mimo to wyrządzał szkody. Podczas porodu doszło do... - zobaczył zmieniający się się wyraz jego twarzy: z pewnego doktora do nieśmiałego położnika. - Jej kręgosłup nie wytrzymał porodu.
Jared poczuł, jak podłoga pod nim wariuje, szaleje, zakręca się i nie chce zwolnić.
- Próbowaliśmy pomóc, Nathalie mogłaby poruszać się na wózku... Niestety, wyniszczone kości poraniły jej narządy wewnętrzne.
- Co to do cholery znaczy? - Jared podszedł bliżej do lekarza i złapał go za fartuch, mocno przy tym nim potrząsając. - Co z moją żoną?
- Jest podłączona do respiratora... by rodzina mogła się z nią pożegnać. Nie można jej uratować, przykro mi.
Ból z jakim wysłuchiwał tych słów, był największym bólem jakiego doświadczył w całym swoim życiu. Jego świat, jego szczęście, wszystko co kochał zniknęło wraz z nią. Czuł, jak powoli traci kontakt z rzeczywistością i bardzo podobał mu się ten fakt.
Bo kiedy życie nagle traci sens, człowiek chcę jak najszybciej zasnąć i trwać w tym stanie niewiedzy jak najdłużej. Najgorzej jest jednak, gdy sen nie chce nadejść.
- To niemożliwe,  nie - desperacja wylewała się z niego wraz ze łzami. - Ona nie może umrzeć, nie...
Lekarz tylko z przykrością pokręcił głową, co jeszcze bardziej zdenerwowało Jareda.
- ONA NIE MOŻE, TO NIEMOŻLIWE!!! CO JEJ ZROBILIŚCIE DRANIE? - zaczął krzyczeć i w geście rezygnacji rzucił się na lekarza z zaciśniętymi pięściami. Zadawał coraz mocniejsze ciosy, pełen gniewu i rozpaczy, kiedy lekarz krzyczał i wzywał ochronę. Pracownicy pojawili się szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał i szybko odsunęli wściekłego Leto od pobitego lekarza.
- Zabierzcie go do Clary, niech poda mu jakieś leki uspokajające - otarł dłonią usta z których sączył się potok krwi. - Panie Leto - dodał - Nathalie kazała coś panu przekazać.
Jared skupił na nim wzrok i na chwilę przywrócił ostrość widzeniu, by zaraz ją stracić przez napływające łzy.
- Pańska żona powiedziała, że... to jej błąd, że pan cierpi. Powiedziała,  że jej największą chorobą była miłość do pana, bo przez to nie cierpiała ona, tylko pan. Dodała również, że Anthony to najpiękniejsze stworzenie na świecie i nie żałuje, że go urodziła. Ma pan go traktować jak artefakt po niej. Jak jej żyjącą część. Jakby nadal przy panu była. Miał pan wielkie szczęście być z taką kobietą, panie Leto. Proszę to docenić.
x

- Tony, co się dzieje? - zapytał wchodząc do pokoju w którym płakał mały, pięcioletni chłopiec. Podszedł do niego bliżej i otarł łzy z jego alabastrowej twarzy. Z wiekiem coraz bardziej przypominał matkę. Jego cera była tak samo blada jak jej, mimo to chłopiec był pełen wigoru i energii a nic nie wskazywało na to, by nie był zdrowy.
- Nie potrafię tego zagrać, tatusiu - powiedział Anthony i lekko wspiął się na jego nogi na znak, że chce by ojciec wziął go na ręce. Popatrzył na niego uważnie. Jego oczy były błękitne, ale nie tak dzikie jak jak te Jareda. Były spokojne, jakby szarość oczu jego matki zmieniła ja ze sztormu w pogodne morze.
- Pianino to nie jest łatwy instrument - powiedział spokojnie Jared, pstrykając go lekko w nosek. - Ale trzeba próbować, Tony.
- A dlaczego?

- Co jeżeli mi się nie uda? Jeżeli przegramy z tą wytwórnią?
- Warto spróbować, Jared - uśmiechnęła się lekko i wtuliła w jego bok.

- Twoja mama - spojrzał w rozmarzone oczka chłopca.  - Ona by tego chciała, Anthony.
- Jaka ona była, tatko? Mamusia mnie kochała? - zapytał lekko zasmucony.
- Bardzo. Dała mi ciebie, bo bardzo ją o to prosiłem, wiesz? Wiedziała, że nawet gdy coś jej się stanie to będę miał ciebie, bo jesteś częścią niej. Zrobiła dla nas bardzo wiele Tony, więc ty... - posadził chłopca przed pianinem. - Możesz dla niej spróbować, prawda?

Słońce chowało się drzewami, gdy Jared wrócił do domu. Czekała za nim Nathalie, która krzątała się po kuchni szykując kolację. Podszedł do niej i lekko cmoknął w usta. Ta jednak przytrzymała go przy sobie i pogłębiła pocałunek oddając mu całe swoje serce. Nie przerywając wplotła palce w jego, długie już, włosy i lekko musnęła nogą jego kostkę. Jared wydał z siebie pomruk zadowolenia.
- Kochaj się ze mną, Jay - powiedziała i odsunęła się od niego. - Chcę mieć z tobą dziecko.
Jared poczuł przypływ szczęścia i ekscytacji.
- Naprawdę, Nat? - nadal był niepewny jej słów.
- Tak - oświadczyła krótko i złączyła swoje dłonie z jego. - Kocham cię nad życie. Nie zapominaj o tym.

Nie zapomniał.




9 komentarzy:

  1. Domi.. oficjalnie Cię nienawidzę.
    "Napiszę oneshota, ale nie smutnego" no kurwa wcale ._.
    To jest okropne! Tzn tekst jest dobry, jak to ty masz w zwyczaju, ale no... płaczę.
    I nie, nie popłakałam sie gdy Nat umarła, tylko gdy Jared mówił o niej Tony'emu (tak wgl to ty chyba kochasz imię Anthony xdd). Jeju... serio nie mogę, mam dość -,-
    Dominika jesteś okropna...
    Jak mogłaś. Brak internetu sprawia że wariujesz, szaleńcu.
    Ale tak:
    1) pierwszy pocałunek awww
    2) to jak Nat sie poswiecila, zeby Jared byl szczesliwy...
    3) "nie jestem jezusem" XDD
    Tak wgk to tekst jest uniwersalny, bardzo fsjny, mowi o milosci i czyms ponad tym, ze warto sie poswiecac dla uczucia. I jeszcze ten wstep clare... ok, umieram.
    Idę plakac.

    OdpowiedzUsuń
  2. ło matulu. czemu nie zrobiłaś happy endu? chyba lubisz pisać takie historie, żeby ludzie później się zastanawiali: dlaczego?
    smutne to i piękne zarazem. sama nie wiem co powiedzieć. mały Tony uroczy, mama jego też. to, że chciała go i go urodziła świadczy o jej bohaterskim akcie. tylko szkoda, że jednak nie przeżyła tego. czasem się zastanawiam czemu dobre osoby idą do nieba, a tacy nic nie znaczący i obłudni ludzie siedzą na ziemi do starości. niby później spotka ich kara, ale... właśnie.
    historia Jareda i Nathalie jest taka nieszczęśliwa. chciała się zabić, a on ją uratował. w sumie ona go też uratowała, bo dała mu upragnione dziecko.
    pięknie piszesz, chciałabym jednak poczytać coś dłuższego o Jarku ;<

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. od wczoraj mam włączoną kartę z tym oneshotem. serio.
    musiałam przeczytać opowiadanie dwa razy, by stworzyć spójny komentarz, bo jeszcze wczoraj moja odpowiedź składałaby się z losowych literek + dopisek w stylu: KURWA MAĆ. tak więc, przejdźmy do meritum:
    pierdolę to, że ten tekst jest smutny. serio. czasami trzeba coś takiego przeczytać/napisać, żeby zrozumieć jakim darem jest życie i co tak naprawdę jest ważne. kurde, chciałabym pisać tak jak ty i z łatwością poruszać tak ważne tematy.
    pierdolcie się - ty i twój talent ;-;
    umieram z zazdrości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę boję się Marsowych opowiadań, bo zazwyczaj są bardzo słabe, ale ten twój blog jest naprawdę dobry. Popłakałam się, więc gratuluję.

    Pokazałaś, że nie ważne jest jak szybko umrzemy, ważne żeby doceniać życie i kochać, bo to daje szczęście.
    Piękne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest wiele dobrych marsowych opowiadań! Trzeba tylko dobrze znaleźć.

      Usuń
  5. Ten moment kiedy Jared rozmawia z Tonym o jego matce jest taki smutny i taki wspaniały w pewnym sensie, że nie mogę przestac płakac. Pierwszy raz płaczę na marsowym opowiadaniu. Uwielbiam sposób w jaki piszesz. Chcę więcej!

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, jak wyrazić to, co czuję po przeczytaniu Twojego shota. Tak jak napisałam na twitterze, zabiłaś mnie tym i ten tekst jeszcze długo pozostanie w mojej pamięci. A nawet, jeśli wspomnienie go zacznie mi umykać, z chęcią je odświeżę, bo, naprawdę, warto. Pomijam już stan, do jakiego mnie ten ohe shot doprowadził, bo skoro mogę płakać przy tak pięknych rzeczach, będę to robić ile się tylko da. Jejku... Naprawdę, coś pięknego. Jedynym minusem będzie fakt, że to tylko one shot, tylko tak krótko, bo naprawdę, po czymś tak dobrym, lekko napisanym i cudownym za razem pozostaje ogromny niedosyt. Chyba nie jestem w stanie napisać nic więcej. Przynajmniej na ten moment. Ale mam prośbę; pisz dalej.

    @motionlessinann

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie jestem przyzwyczajona do takiego stylu pisania, ale kogo to obchdzi jak jest bardzo dobre?
    Nie ukrywam, uroniłam pare łez.
    I chwilami umierałam przez filsy ;----;
    Obstawiam, że bede tu cześciej zaglądać.
    Pisz dalej, bo jest naprawde dobrze :)
    Życze dużo weny c;
    /Lindeczka

    OdpowiedzUsuń